Wszystkie premie spuścizny ustroju otrzymywane są o połowę szybciej.
Kontekst historyczny
Pod względem cywilizacyjnym Ameryka przeszła błyskawiczny rozwój od skupiska zwaśnionych kolonii aż do światowego mocarstwa. Powstała dzięki falom imigracji, obecnie jest czwartym co do wielkości krajem świata i trzecim pod względem liczby ludności, rozciągając się na całej szerokości Ameryki Północnej, od Atlantyku do Pacyfiku. W Ameryce znajdują się też jedne z największych miast na Ziemi, a dzięki największemu PKB (produktowi krajowemu brutto) na świecie, sektorowi usług, przemysłowi medialnemu oraz globalnemu współczynnikowi siły ognia wojska (który nie obejmuje zresztą arsenału atomowego), można ją uważać pierwszą światową „hiperpotęgę”.
Za początek Stanów Zjednoczonych Ameryki uznać można moment założenia trzynastu angielskich kolonii na wschodnim wybrzeżu kontynentu północnoamerykańskiego. Kolonie te zamieszkiwali nieposiadający ziemi drudzy i kolejni synowie brytyjskiej szlachty, awanturnicy szukający bogactwa, skazańcy, dłużnicy, fanatycy religijni, radykalni politycy oraz podobny podejrzany element. Inni imigranci – afrykańscy niewolnicy, zakontraktowani służący i tak dalej – nie przybyli tam z własnego wyboru. Niezależnie jednak od okoliczności, to właśnie ta zbieranina stworzyła fundament „tygla narodów”.
Przybysze szybko wykorzystali swoją przewagę technologii oraz siły ognia przeciwko rdzennym mieszkańcom, rozpoczynając dwa wieki konfliktów i zbrodni. Do roku 1776 plemiona zamieszkujące tereny na wschód od Missisipi zostały zgładzone, przesiedlone lub podbite. Dzięki natomiast poszerzaniu granicy zachodniej oraz roli odegranej przez nich w zwycięstwie Brytyjczyków podczas wojny z Francuzami i Indianami w 1763 r., „Amerykanie” wkrótce nabrali przekonania o własnej samodzielności i niepodległości. W efekcie zaledwie kilka pokoleń po powstaniu pierwszych osad w Roanoke, Jamestown, Plymouth oraz innych niegościnnych miejscach ośmielili się żądać od Korony traktowania na równi z obywatelami w ojczyźnie.
W ciągu 12 lat koloniści pod przewodnictwem szlachty z Virginii oraz intelektualistów z Nowej Anglii przeszli od świętowania zwycięstwa Brytyjczyków nad Francuzami do zbrojnego starcia z tymi pierwszymi. Gdyby tylko parlament brytyjski zapoznał się z satyrycznym dziełem Bena Franklina „Rules by Which a Great Empire May Be Reduced to a Small One” („Zasady, zgodnie z którymi wielkie imperium może zostać zredukowane do małego”, 1773), w którym autor zwięźle podsumował kolonialne żale, Anglia mogłaby o wiele wcześniej odpuścić sobie kłopotliwe inwestycje, jakimi były Ameryki... Jak w przypadku większości sporów rodzinnych, najważniejszym czynnikiem były tu bowiem pieniądze – kolonistów drażniły niesprawiedliwe ich zdaniem ograniczenia gospodarcze oraz podatki nałożone przez Wielką Brytanię, a jednocześnie Brytyjczycy (i grupa zatwardziałych lojalistów) uważali Amerykanów za bandę niewdzięczników niemających pojęcia, ile pieniędzy wydawała Korona na ich ochronę oraz rozwój.
W drugiej połowie lat 70. XVIII wieku amerykańskie kolonie zbuntowały się otwarcie, a 4 lipca 1776 r., po intensywnej debacie i kłótniach, ich przedstawiciele ogłosili niepodległość, dając początek wojnie o niepodległość. Walki trwały od kwietnia 1775 r. do października 1781 i nazwać je właściwie można było regularną wojną domową. Na południu prowadzono działania partyzanckie, na północy natomiast linia frontu przesuwała się w tę i z powrotem. Buntownicy byli gorzej uzbrojeni i nie tak liczni jak świetnie wyszkolona i zaprawiona w bojach armia angielska, a ponadto osławiona brytyjska marynarka wojenna całkowicie dominowała na morzu... dopóki pod koniec lat 70. do konfliktu nie włączyli się Francuzi i Hiszpanie.
Jesienią 1781 r. armia kolonistów oblegała Yorktown, gdzie przebywały siły brytyjskie dowodzone przez generała Cornwallisa, podczas gdy na morzu znajdowały się okręty francuskie, uniemożliwiając Brytyjczykom ucieczkę. Cornwallis zmuszony został w ten sposób do poddania się Amerykaninowi Jerzemu Waszyngtonowi, bohaterowi rewolucji. Dwa lata później podpisano traktat pokojowy, na mocy którego nowa republika otrzymała wszystkie ziemie na wschód od Missisipi (poza Florydą, którą oddano Hiszpanii), amerykańscy kupcy uzyskali prawo zaspokajania swojej chciwości dzięki „wolnemu handlowi” na całym globie, a nowy kraj został formalnie uznany.
Po zakończeniu walk amerykańscy „patrioci” zajęli się tworzeniem republiki federalnej. Pierwsza próba, „Artykuły konfederacji i wieczystej unii” ratyfikowane w roku 1781, okazała się bardzo nieskuteczna, ponieważ nie dawała rządowi możliwości opodatkowania obywateli, utrzymywania armii, ani też nie wyznaczała urzędnika stojącego na czele państwa. Liderzy nowego Kongresu Stanów Zjednoczonych szybko dostrzegli te oraz inne wady, w związku z czym zwołano tajne spotkanie w Filadelfii w 1787 r., by przeredagować Artykuły. Zamiast tego jednak po długich dyskusjach i sporach uczestnicy spotkania stworzyli szkic zupełnie nowej Konstytucji przyjętej w roku 1789 i nadającej rządowi USA mniej więcej jego obecny kształt. W tym samym roku również Waszyngton został wybrany na pierwszego prezydenta. W 1791 r. dodano natomiast Kartę Praw, a później wprowadzono jeszcze 17 poprawek i zaproponowano kolejnych sześć.
Obywatelom zagwarantowano w dokumencie prawo do „życia, wolności i poszukiwania szczęścia”, a nowy kraj zaczął szukać własnego szczęścia poprzez szybką ekspansję. W 1803 r. Napoleon Bonaparte, niezainteresowany już barbarzyńską placówką na odległym kontynencie, sprzedał Stanom Zjednoczonym terytorium Luizjany i okolic. Była to największa transakcja przekazania własności w historii. Nie mając tak naprawdę pojęcia, za co zapłacił astronomiczną sumę ponad 11 milionów dolarów, prezydent Jefferson wysłał dwóch oficerów z zadaniem poznania i złożenia raportu na temat nowego terytorium. Okazało się, że oto nowo powstały kraj prawie podwoił swą wielkość. Nie był to tymczasem wcale koniec amerykańskich zdobyczy terytorialnych – znany obecnie kształt kontynentalny USA uzyskało dopiero w roku 1853.
Wraz z ekspansją zrodziły się konflikty, a w roku 1861 rodzinny spór osiągnął apogeum: wybuchła wojna secesyjna. Zażarty konflikt trwał cztery lata i zginęło w nim około 600 000 Amerykanów, a 400 000 zostało rannych. Wojna doprowadziła do wyzwolenia niewolników i w rezultacie praktycznej anihilacji ekonomii południa (której podstawę stanowiła niewolnicza praca). Echa tego podziału widoczne są do dziś w amerykańskiej polityce.
Nie niepokojeni i kierowani poczuciem boskiego przeznaczenia, nadzieją na lepsze jutro czy zwykłą chęcią przeżycia przygód oraz wzbogacenia się osadnicy, poszukiwacze złota, kupcy, kaznodzieje i kryminaliści ruszyli falą na ziemie zachodu. W ciągu dwóch pokoleń nawet najdalsze zakątki Ameryki nosiły już cechy rozwoju cywilizacyjnego (po wymordowaniu rdzennych mieszkańców), jeśli spojrzeć na majątki zarobione na wydobyciu minerałów, hodowli bydła i wycince drzew, którymi to dziedzinami zajmowały się posłuszne Bogu rodziny osiedlające się na „Dzikim Zachodzie”. Na obu wybrzeżach pojawiło się wielu imigrantów Europy zwabionych przez wizję „amerykańskiego snu” i tysiące z nich oddało życie pracując na roli, budując tory kolejowe, prowadząc wydobycie w górach czy też walcząc z bezprawiem.
Mimo zawieruchy w odległych krajach, na początku XX wieku Amerykanie byli optymistami i mocno wierzyli w liberalizm oraz progresywizm, co miało swoje odzwierciedlenie w reformach politycznych, postępie naukowym, urbanizacji oraz imperializmie. W owym czasie pisarze i kompozytorzy tworzyli nowy rodzaj amerykańskiej literatury oraz muzyki. Siła przemysłu, kultury i gospodarki ulegała rozwojowi, za którym nie nadążało jednak amerykańskie wojsko.
Wielki optymizm i idealizm zniknęły w pierwszych dekadach nowego wieku: amerykańskie zaangażowanie w I wojnę światową, pandemia grypy w latach 1918–1919, krach giełdowy oraz wywołany przez niego „Wielki Kryzys”, „moralny upadek” w latach dwudziestych, czy też katastrofa ekologiczna „Dust Bowl”... Nadszedł koniec dobrych czasów. Wprowadzono prohibicję (warto sobie tutaj przypomnieć, co mówi się o dobrych intencjach), a oprócz potężnego sojuszu wielkiego biznesu z wielką polityką, w grze znalazła się też wielka przestępczość (a później także wielkie media). Przestępczość bowiem – dotąd niezbyt uporządkowana – przeobraziła się w zorganizowaną, „rodziny”, które żerowały tylko na obrzeżach amerykańskiej gospodarki zaczęły bogacić się coraz bardziej, a gangsterzy jak Dillinger czy Capone stali się bohaterami w mediach i świadomości społecznej na skalę nieznaną od czasów popularności tanich westernów.
Stany Zjednoczone zostały ocalone od wszystkich tych kłopotów przez wybuch „dobrej wojny”. 7 grudnia 1941 roku – gdy konflikt w Europie trwał już dwa lata, a USA ostentacyjnie trzymało się na uboczu – Ameryka została zaatakowana przez Cesarstwo Japonii. Kilka dni później nazistowskie Niemcy i faszystowskie Włochy wypowiedziały Stanom Zjednoczonym wojnę, wciągając je tym samym do II wojny światowej. Po wyciągnięciu wniosków z błędów pod koniec roku 1942 kraj prowadził już działania ofensywne na wszystkich frontach i zaopatrywał Aliantów w olbrzymie ilości materiałów niezbędnych do osiągnięcia zwycięstwa. Konflikt zakończył się w roku 1945 po zrzuceniu przez Amerykanów bomb atomowych na dwa japońskie miasta.
Nowo powstałe mocarstwo szybko zaangażowało się jednak w wojnę innego rodzaju. Związek Radziecki wzniósł żelazną kurtynę w Europie Wschodniej, w Chinach zwyciężyła rewolucja komunistyczna, a następnie Sowieci przeprowadzili pierwszą udaną próbę bomby atomowej – w odpowiedzi na te wydarzenia „wolny świat” zjednoczył się przeciwko „imperium zła” (jak w 1983 r. nazwał Związek Radziecki prezydent USA, Ronald Reagan). Zachód i Wschód rozpoczęły walkę o serca oraz umysły mieszkańców Ziemi. W każdym zakątku i na każdym polu (również w wyścigu kosmicznym czy rozwoju naukowym) konkurenci wydawali olbrzymie pieniądze, a także wkładali wielki wysiłek w tworzenie jeszcze bardziej śmiercionośnej broni, podporządkowywanie sobie rządów, tworzenie sojuszy zbrojnych, zamachy na dysydentów politycznych, wojny państw marionetkowych oraz zalewanie fal radiowych propagandą. W tym czasie mieszkańcy wszystkich krajów z niepokojem spoglądali na horyzont, z przerażeniem wypatrując grzybów atomowych. Kurtyna opadła wreszcie w roku 1989, gdy kraje Europy Wschodniej wyrwały się spod sowieckiego jarzma. Zimna Wojna była pod każdym względem olbrzymią i kosztowną pomyłką dla wszystkich zaangażowanych w nią stron.
W Stanach Zjednoczonych rozpoczęła się nowa era pokoju i samozadowolenia... trwająca niewiele ponad dekadę. 11 września 2001 roku grupa terrorystów z organizacji o nazwie Al-Ka'ida wykorzystała samoloty pasażerskie do samobójczych ataków na wieże World Trade Center w Nowym Jorku i Pentagon w Waszyngtonie. We wrześniowych zamachach zginęło prawie 3000 osób, w większości cywili, a straty materialne wyniosły około 10 miliardów dolarów. W ten sposób rozpoczęła się też trwająca do dziś „wojna z terroryzmem”.
Ze względu na wszystkie te wydarzenia Ameryka zaczęła wprowadzać w życie wzniosłe ideały wolności i równości, które wyznawała – choć nie zawsze stosowała – od chwili swych narodzin. Od II wojny światowej wiele ruchów społecznych, w tym ruchy na rzecz równości bez względu na płeć, rasę i orientację seksualną, odmieniło wzorce amerykańskiego stylu życia. Wraz z tym nastąpiła ogromna projekcja amerykańskiej miękkiej (i często twardej) siły za granicą. Tam, gdzie mogły, Stany Zjednoczone oczarowywały innych swoimi mediami i kulturą, a gdzie to nie wystarczyło, tworzyły rewolucje i zamachy stanu.
Wszystkie premie spuścizny ustroju otrzymywane są o połowę szybciej.
Kontekst historyczny
Pod względem cywilizacyjnym Ameryka przeszła błyskawiczny rozwój od skupiska zwaśnionych kolonii aż do światowego mocarstwa. Powstała dzięki falom imigracji, obecnie jest czwartym co do wielkości krajem świata i trzecim pod względem liczby ludności, rozciągając się na całej szerokości Ameryki Północnej, od Atlantyku do Pacyfiku. W Ameryce znajdują się też jedne z największych miast na Ziemi, a dzięki największemu PKB (produktowi krajowemu brutto) na świecie, sektorowi usług, przemysłowi medialnemu oraz globalnemu współczynnikowi siły ognia wojska (który nie obejmuje zresztą arsenału atomowego), można ją uważać pierwszą światową „hiperpotęgę”.
Za początek Stanów Zjednoczonych Ameryki uznać można moment założenia trzynastu angielskich kolonii na wschodnim wybrzeżu kontynentu północnoamerykańskiego. Kolonie te zamieszkiwali nieposiadający ziemi drudzy i kolejni synowie brytyjskiej szlachty, awanturnicy szukający bogactwa, skazańcy, dłużnicy, fanatycy religijni, radykalni politycy oraz podobny podejrzany element. Inni imigranci – afrykańscy niewolnicy, zakontraktowani służący i tak dalej – nie przybyli tam z własnego wyboru. Niezależnie jednak od okoliczności, to właśnie ta zbieranina stworzyła fundament „tygla narodów”.
Przybysze szybko wykorzystali swoją przewagę technologii oraz siły ognia przeciwko rdzennym mieszkańcom, rozpoczynając dwa wieki konfliktów i zbrodni. Do roku 1776 plemiona zamieszkujące tereny na wschód od Missisipi zostały zgładzone, przesiedlone lub podbite. Dzięki natomiast poszerzaniu granicy zachodniej oraz roli odegranej przez nich w zwycięstwie Brytyjczyków podczas wojny z Francuzami i Indianami w 1763 r., „Amerykanie” wkrótce nabrali przekonania o własnej samodzielności i niepodległości. W efekcie zaledwie kilka pokoleń po powstaniu pierwszych osad w Roanoke, Jamestown, Plymouth oraz innych niegościnnych miejscach ośmielili się żądać od Korony traktowania na równi z obywatelami w ojczyźnie.
W ciągu 12 lat koloniści pod przewodnictwem szlachty z Virginii oraz intelektualistów z Nowej Anglii przeszli od świętowania zwycięstwa Brytyjczyków nad Francuzami do zbrojnego starcia z tymi pierwszymi. Gdyby tylko parlament brytyjski zapoznał się z satyrycznym dziełem Bena Franklina „Rules by Which a Great Empire May Be Reduced to a Small One” („Zasady, zgodnie z którymi wielkie imperium może zostać zredukowane do małego”, 1773), w którym autor zwięźle podsumował kolonialne żale, Anglia mogłaby o wiele wcześniej odpuścić sobie kłopotliwe inwestycje, jakimi były Ameryki... Jak w przypadku większości sporów rodzinnych, najważniejszym czynnikiem były tu bowiem pieniądze – kolonistów drażniły niesprawiedliwe ich zdaniem ograniczenia gospodarcze oraz podatki nałożone przez Wielką Brytanię, a jednocześnie Brytyjczycy (i grupa zatwardziałych lojalistów) uważali Amerykanów za bandę niewdzięczników niemających pojęcia, ile pieniędzy wydawała Korona na ich ochronę oraz rozwój.
W drugiej połowie lat 70. XVIII wieku amerykańskie kolonie zbuntowały się otwarcie, a 4 lipca 1776 r., po intensywnej debacie i kłótniach, ich przedstawiciele ogłosili niepodległość, dając początek wojnie o niepodległość. Walki trwały od kwietnia 1775 r. do października 1781 i nazwać je właściwie można było regularną wojną domową. Na południu prowadzono działania partyzanckie, na północy natomiast linia frontu przesuwała się w tę i z powrotem. Buntownicy byli gorzej uzbrojeni i nie tak liczni jak świetnie wyszkolona i zaprawiona w bojach armia angielska, a ponadto osławiona brytyjska marynarka wojenna całkowicie dominowała na morzu... dopóki pod koniec lat 70. do konfliktu nie włączyli się Francuzi i Hiszpanie.
Jesienią 1781 r. armia kolonistów oblegała Yorktown, gdzie przebywały siły brytyjskie dowodzone przez generała Cornwallisa, podczas gdy na morzu znajdowały się okręty francuskie, uniemożliwiając Brytyjczykom ucieczkę. Cornwallis zmuszony został w ten sposób do poddania się Amerykaninowi Jerzemu Waszyngtonowi, bohaterowi rewolucji. Dwa lata później podpisano traktat pokojowy, na mocy którego nowa republika otrzymała wszystkie ziemie na wschód od Missisipi (poza Florydą, którą oddano Hiszpanii), amerykańscy kupcy uzyskali prawo zaspokajania swojej chciwości dzięki „wolnemu handlowi” na całym globie, a nowy kraj został formalnie uznany.
Po zakończeniu walk amerykańscy „patrioci” zajęli się tworzeniem republiki federalnej. Pierwsza próba, „Artykuły konfederacji i wieczystej unii” ratyfikowane w roku 1781, okazała się bardzo nieskuteczna, ponieważ nie dawała rządowi możliwości opodatkowania obywateli, utrzymywania armii, ani też nie wyznaczała urzędnika stojącego na czele państwa. Liderzy nowego Kongresu Stanów Zjednoczonych szybko dostrzegli te oraz inne wady, w związku z czym zwołano tajne spotkanie w Filadelfii w 1787 r., by przeredagować Artykuły. Zamiast tego jednak po długich dyskusjach i sporach uczestnicy spotkania stworzyli szkic zupełnie nowej Konstytucji przyjętej w roku 1789 i nadającej rządowi USA mniej więcej jego obecny kształt. W tym samym roku również Waszyngton został wybrany na pierwszego prezydenta. W 1791 r. dodano natomiast Kartę Praw, a później wprowadzono jeszcze 17 poprawek i zaproponowano kolejnych sześć.
Obywatelom zagwarantowano w dokumencie prawo do „życia, wolności i poszukiwania szczęścia”, a nowy kraj zaczął szukać własnego szczęścia poprzez szybką ekspansję. W 1803 r. Napoleon Bonaparte, niezainteresowany już barbarzyńską placówką na odległym kontynencie, sprzedał Stanom Zjednoczonym terytorium Luizjany i okolic. Była to największa transakcja przekazania własności w historii. Nie mając tak naprawdę pojęcia, za co zapłacił astronomiczną sumę ponad 11 milionów dolarów, prezydent Jefferson wysłał dwóch oficerów z zadaniem poznania i złożenia raportu na temat nowego terytorium. Okazało się, że oto nowo powstały kraj prawie podwoił swą wielkość. Nie był to tymczasem wcale koniec amerykańskich zdobyczy terytorialnych – znany obecnie kształt kontynentalny USA uzyskało dopiero w roku 1853.
Wraz z ekspansją zrodziły się konflikty, a w roku 1861 rodzinny spór osiągnął apogeum: wybuchła wojna secesyjna. Zażarty konflikt trwał cztery lata i zginęło w nim około 600 000 Amerykanów, a 400 000 zostało rannych. Wojna doprowadziła do wyzwolenia niewolników i w rezultacie praktycznej anihilacji ekonomii południa (której podstawę stanowiła niewolnicza praca). Echa tego podziału widoczne są do dziś w amerykańskiej polityce.
Nie niepokojeni i kierowani poczuciem boskiego przeznaczenia, nadzieją na lepsze jutro czy zwykłą chęcią przeżycia przygód oraz wzbogacenia się osadnicy, poszukiwacze złota, kupcy, kaznodzieje i kryminaliści ruszyli falą na ziemie zachodu. W ciągu dwóch pokoleń nawet najdalsze zakątki Ameryki nosiły już cechy rozwoju cywilizacyjnego (po wymordowaniu rdzennych mieszkańców), jeśli spojrzeć na majątki zarobione na wydobyciu minerałów, hodowli bydła i wycince drzew, którymi to dziedzinami zajmowały się posłuszne Bogu rodziny osiedlające się na „Dzikim Zachodzie”. Na obu wybrzeżach pojawiło się wielu imigrantów Europy zwabionych przez wizję „amerykańskiego snu” i tysiące z nich oddało życie pracując na roli, budując tory kolejowe, prowadząc wydobycie w górach czy też walcząc z bezprawiem.
Mimo zawieruchy w odległych krajach, na początku XX wieku Amerykanie byli optymistami i mocno wierzyli w liberalizm oraz progresywizm, co miało swoje odzwierciedlenie w reformach politycznych, postępie naukowym, urbanizacji oraz imperializmie. W owym czasie pisarze i kompozytorzy tworzyli nowy rodzaj amerykańskiej literatury oraz muzyki. Siła przemysłu, kultury i gospodarki ulegała rozwojowi, za którym nie nadążało jednak amerykańskie wojsko.
Wielki optymizm i idealizm zniknęły w pierwszych dekadach nowego wieku: amerykańskie zaangażowanie w I wojnę światową, pandemia grypy w latach 1918–1919, krach giełdowy oraz wywołany przez niego „Wielki Kryzys”, „moralny upadek” w latach dwudziestych, czy też katastrofa ekologiczna „Dust Bowl”... Nadszedł koniec dobrych czasów. Wprowadzono prohibicję (warto sobie tutaj przypomnieć, co mówi się o dobrych intencjach), a oprócz potężnego sojuszu wielkiego biznesu z wielką polityką, w grze znalazła się też wielka przestępczość (a później także wielkie media). Przestępczość bowiem – dotąd niezbyt uporządkowana – przeobraziła się w zorganizowaną, „rodziny”, które żerowały tylko na obrzeżach amerykańskiej gospodarki zaczęły bogacić się coraz bardziej, a gangsterzy jak Dillinger czy Capone stali się bohaterami w mediach i świadomości społecznej na skalę nieznaną od czasów popularności tanich westernów.
Stany Zjednoczone zostały ocalone od wszystkich tych kłopotów przez wybuch „dobrej wojny”. 7 grudnia 1941 roku – gdy konflikt w Europie trwał już dwa lata, a USA ostentacyjnie trzymało się na uboczu – Ameryka została zaatakowana przez Cesarstwo Japonii. Kilka dni później nazistowskie Niemcy i faszystowskie Włochy wypowiedziały Stanom Zjednoczonym wojnę, wciągając je tym samym do II wojny światowej. Po wyciągnięciu wniosków z błędów pod koniec roku 1942 kraj prowadził już działania ofensywne na wszystkich frontach i zaopatrywał Aliantów w olbrzymie ilości materiałów niezbędnych do osiągnięcia zwycięstwa. Konflikt zakończył się w roku 1945 po zrzuceniu przez Amerykanów bomb atomowych na dwa japońskie miasta.
Nowo powstałe mocarstwo szybko zaangażowało się jednak w wojnę innego rodzaju. Związek Radziecki wzniósł żelazną kurtynę w Europie Wschodniej, w Chinach zwyciężyła rewolucja komunistyczna, a następnie Sowieci przeprowadzili pierwszą udaną próbę bomby atomowej – w odpowiedzi na te wydarzenia „wolny świat” zjednoczył się przeciwko „imperium zła” (jak w 1983 r. nazwał Związek Radziecki prezydent USA, Ronald Reagan). Zachód i Wschód rozpoczęły walkę o serca oraz umysły mieszkańców Ziemi. W każdym zakątku i na każdym polu (również w wyścigu kosmicznym czy rozwoju naukowym) konkurenci wydawali olbrzymie pieniądze, a także wkładali wielki wysiłek w tworzenie jeszcze bardziej śmiercionośnej broni, podporządkowywanie sobie rządów, tworzenie sojuszy zbrojnych, zamachy na dysydentów politycznych, wojny państw marionetkowych oraz zalewanie fal radiowych propagandą. W tym czasie mieszkańcy wszystkich krajów z niepokojem spoglądali na horyzont, z przerażeniem wypatrując grzybów atomowych. Kurtyna opadła wreszcie w roku 1989, gdy kraje Europy Wschodniej wyrwały się spod sowieckiego jarzma. Zimna Wojna była pod każdym względem olbrzymią i kosztowną pomyłką dla wszystkich zaangażowanych w nią stron.
W Stanach Zjednoczonych rozpoczęła się nowa era pokoju i samozadowolenia... trwająca niewiele ponad dekadę. 11 września 2001 roku grupa terrorystów z organizacji o nazwie Al-Ka'ida wykorzystała samoloty pasażerskie do samobójczych ataków na wieże World Trade Center w Nowym Jorku i Pentagon w Waszyngtonie. We wrześniowych zamachach zginęło prawie 3000 osób, w większości cywili, a straty materialne wyniosły około 10 miliardów dolarów. W ten sposób rozpoczęła się też trwająca do dziś „wojna z terroryzmem”.
Ze względu na wszystkie te wydarzenia Ameryka zaczęła wprowadzać w życie wzniosłe ideały wolności i równości, które wyznawała – choć nie zawsze stosowała – od chwili swych narodzin. Od II wojny światowej wiele ruchów społecznych, w tym ruchy na rzecz równości bez względu na płeć, rasę i orientację seksualną, odmieniło wzorce amerykańskiego stylu życia. Wraz z tym nastąpiła ogromna projekcja amerykańskiej miękkiej (i często twardej) siły za granicą. Tam, gdzie mogły, Stany Zjednoczone oczarowywały innych swoimi mediami i kulturą, a gdzie to nie wystarczyło, tworzyły rewolucje i zamachy stanu.