W przeciwieństwie do atomowego rozszczepienia, w którym energia generowana jest przez podział jądra, nuklearna fuzja ma miejsce, gdy dwa lub więcej jądra uderzają w siebie z wystarczającą mocą, by się połączyć, co wyzwala przy okazji sporą dawkę fotonów. W naturze reakcje fuzyjne napędzają gwiazdy, wytwarzając przy tym mnóstwo światła i ciepła.
W czasie II wojny światowej poszukiwania metody na stworzenie rozszczepialnego ładunku przyćmiły badania nad fuzją. Za to już w 1946 r. dwóm brytyjskim naukowcom przyznano patent na prototyp reaktora fuzyjnego opartego na koncepcji skurczu zeta, w którym można by wygenerować utrzymujące plazmę pole magnetyczne (podobne do gwiezdnych). W następnym roku dwie brytyjskie ekipy zaczęły serię jeszcze szerzej zakrojonych eksperymentów, chcąc fuzyjnie generować elektryczność. Jeszcze inny Brytyjczyk, James Tuck pracujący w amerykańskim Los Alamos, zbudował całą serię reaktorów fuzyjnych, aż do największego, znanego pod dość szyderczym mianem „Byćmożetronu” (z angielskiego „Perhapsatron”). Jak się okazało, nazwa była adekwatna, gdyż wszystkie te projekty wykazały w eksperymentach nieregularności, które uniemożliwiały osiągnięcie stabilnej fuzji.
Stworzenie pierwszej zainicjowanej ręką człowieka reakcji fuzyjnej pozostawiono więc inżynierom zbrojeniowym. Ivy Mike, pierwsza bomba termonuklearna, została przetestowana na atolu Enewetak w 1952 r. Dwa lata później na atolu Bikini wysadzono Castle Bravo o mocy 15 megaton. W międzyczasie Związek Radziecki poszerzał i testował swój własny arsenał termonuklearny. Wszystkie te próby stanowiły jednak niekontrolowane reakcje fuzyjne.
Wieloma małymi kroczkami – i przez wiele ślepych zaułków – postępy w badaniach nad fuzją postępowały od lat 50. do 90. XX wieku. Wreszcie w 1991 r. naukowcy z Joint European Torus w Anglii osiągnęli pierwszą kontrolowaną emisję energii fuzyjnej. Nikogo nie zaskoczyła rychła fala naukowych opracowań skupionych na ulepszaniu tej procedury, zmniejszaniu rozmiarów reaktora, jego ceny oraz stabilności. Pomimo debat i konfliktów na tle prawnym, w 2014 r. laboratorium „Skunk Works” koncernu Lockheed Martin ogłosiło prace nad fuzyjnym reaktorem high-beta oraz plany zbudowania stumegawatowego prototypu do roku 2017, z regularną wersją dostępną około pięciu lat później.
„Jestem wielkim orędownikiem ujarzmienia mocy fuzji jądrowej, pod warunkiem, że odbywa się to 93 miliony mil stąd. Nasze słońce dokonuje tego naprawdę dobrze i w dodatku za darmo. Na Ziemi w reaktorach... raczej nie”. – Joseph J. Romm
„Kiedy spoglądamy na nocne niebo i widzimy gwiazdy, wszystko świeci dzięki odległej fuzji jądrowej”. – Carl Sagan
W przeciwieństwie do atomowego rozszczepienia, w którym energia generowana jest przez podział jądra, nuklearna fuzja ma miejsce, gdy dwa lub więcej jądra uderzają w siebie z wystarczającą mocą, by się połączyć, co wyzwala przy okazji sporą dawkę fotonów. W naturze reakcje fuzyjne napędzają gwiazdy, wytwarzając przy tym mnóstwo światła i ciepła.
W czasie II wojny światowej poszukiwania metody na stworzenie rozszczepialnego ładunku przyćmiły badania nad fuzją. Za to już w 1946 r. dwóm brytyjskim naukowcom przyznano patent na prototyp reaktora fuzyjnego opartego na koncepcji skurczu zeta, w którym można by wygenerować utrzymujące plazmę pole magnetyczne (podobne do gwiezdnych). W następnym roku dwie brytyjskie ekipy zaczęły serię jeszcze szerzej zakrojonych eksperymentów, chcąc fuzyjnie generować elektryczność. Jeszcze inny Brytyjczyk, James Tuck pracujący w amerykańskim Los Alamos, zbudował całą serię reaktorów fuzyjnych, aż do największego, znanego pod dość szyderczym mianem „Byćmożetronu” (z angielskiego „Perhapsatron”). Jak się okazało, nazwa była adekwatna, gdyż wszystkie te projekty wykazały w eksperymentach nieregularności, które uniemożliwiały osiągnięcie stabilnej fuzji.
Stworzenie pierwszej zainicjowanej ręką człowieka reakcji fuzyjnej pozostawiono więc inżynierom zbrojeniowym. Ivy Mike, pierwsza bomba termonuklearna, została przetestowana na atolu Enewetak w 1952 r. Dwa lata później na atolu Bikini wysadzono Castle Bravo o mocy 15 megaton. W międzyczasie Związek Radziecki poszerzał i testował swój własny arsenał termonuklearny. Wszystkie te próby stanowiły jednak niekontrolowane reakcje fuzyjne.
Wieloma małymi kroczkami – i przez wiele ślepych zaułków – postępy w badaniach nad fuzją postępowały od lat 50. do 90. XX wieku. Wreszcie w 1991 r. naukowcy z Joint European Torus w Anglii osiągnęli pierwszą kontrolowaną emisję energii fuzyjnej. Nikogo nie zaskoczyła rychła fala naukowych opracowań skupionych na ulepszaniu tej procedury, zmniejszaniu rozmiarów reaktora, jego ceny oraz stabilności. Pomimo debat i konfliktów na tle prawnym, w 2014 r. laboratorium „Skunk Works” koncernu Lockheed Martin ogłosiło prace nad fuzyjnym reaktorem high-beta oraz plany zbudowania stumegawatowego prototypu do roku 2017, z regularną wersją dostępną około pięciu lat później.
„Jestem wielkim orędownikiem ujarzmienia mocy fuzji jądrowej, pod warunkiem, że odbywa się to 93 miliony mil stąd. Nasze słońce dokonuje tego naprawdę dobrze i w dodatku za darmo. Na Ziemi w reaktorach... raczej nie”. – Joseph J. Romm
„Kiedy spoglądamy na nocne niebo i widzimy gwiazdy, wszystko świeci dzięki odległej fuzji jądrowej”. – Carl Sagan